minął szybko, a taki wyczekany. Dobrze było, tyle ludzi przyjechało, mam nadzieję że im też tak było fajnie jak mi (chociaż to ja zostałam wymasowana, wygłaskana i wyprzytulana 😉 ). Jak zwykle za mało czasu na wszystko, co chciałoby się zrobić w tym gronie. Spędziłam cały weekend z ludźmi, wróciłam do pustego domu wczoraj wieczorem… i nie było mi za wesoło, a ponoć jestem introwertyczką przedkładającą samotność nade wszystko. Przez tydzień miałam już ochotę, żeby M pojechał, żeby móc znowu sobie bałaganić, nakładać dziwne maseczki na buzię, łazić na golasa, gadać do siebie i mieć całkowitą swobodę; a jak pojechał to jest mi smutno. Ech co tu dużo mówić, lekkiego doła mam, nawet z perspektywą zobaczenia znów niektórych za półtora miesiąca w stolicy.