Przebojem piątkowym było kupowanie straszliwych ilości znaczków po 5 oraz 10 groszy. Prawdę mówiąc idąc tam gotowa byłam się założyć, że albo pani z okienka mnie zje na surowo bez popitki albo kolejka udusi i rozszarpie na drobne kawałki, tymczasem nic z tego. Pani w okienku była tak uśmiechnięta, pomocna i życzliwa, jakby co najmniej zarabiała 2 zł na każdym pięciogroszowym znaczku, nawet zaangażowała koleżankę do pomocy. Niestety znaczki z papieżem wymiotło z poczt doszczętnie, i jak ja to miałam niby wytłumaczyć jankesowi? W sobotę natomiast miałam u siebie małą degustację kuchni tajskiej oraz ukochanych przyjaciół, którzy zamiast zachwycać się zupą z krewetkami i szaszłykami na ostro jednogłośnie doznali orgazmu z powodu sernika, bynajmniej nie tajskiego, tylko rano upieczonego przeze mnie wg przepisu Misicy. Zeżarli całą blachę z ponad kilograma sera w tempie niewiarygodnym, głośno jęcząc z zachwytu. Przyznam nieskromnie, że faktycznie fajny wyszedł, ale żeby aż tak? Przestawiliśmy wspólnie czas i jak zwykle znalazła się jedna osoba, która twardo upierała się, że śpimy o godzinę dłużej. Po przespaniu jakichś 2 godzin snem niestety pijackim zostałam obudzona przez mego jankesa, który już sie zbierał i zażądał taksówki. I tu wyszło na jaw, że jestem zbyt nieprzytomna, żeby sobie przypomnieć właściwy numer, pod który przecież dzwoniłam jakieś sto razy w moim życiu, i ja generalnie nie zapominam numerów… Trafiłam za piątym razem. Amerykanin chyba pojechał, ja wróciłam spać.
Wcześniej czytałam sobie o perypetiach Olivii Joules, przysięgając jednocześnie solennie, że już naprawdę nigdy nie będę czytać żadnej książki, w której bez żadnego istotnego powodu opisany jest ubiór bohaterki. Bridget była dość zabawna, Olivia jest przeważnie irytująca. Jakoś dopiero pod koniec nabrałam koniecznego dystansu i przypomniałam sobie, że Chmielewska w „Całym zdaniu nieboszczyka” dłubie szydełkiem tunel w ziemi, i jakoś tam brak prawdopodobieństwa oraz obficie występujący przystojni mężczyźni na umór zakochujący się w bohaterce mi nie przeszkadzali… ale to jest jednak inna klasa chyba. Może tylko kwestia realiów – Joanny współpraca z milicją ma w sobie odrobinę więcej ironii niż Olivii z MI6.
W wolnych chwilach zaczęłam wykopaliska w szafie, wynosząc na śmietnik wór starych ciuchów. Mojej przyjaciółce opadła szczęka z podziwu, ale wyjaśniłam jej zaraz, że gdybym nie musiała, to bym tego też nie zrobiła. Jak się już rozpędziłam, to poszło gładko z innymi rzeczami, ale nadal jeszcze jestem w proszku. Poziom stresu wzrasta nieustannie.
Wiem, że nie przysporzy mi to przychylnych komentarzy, ale bardzo proszę, żeby Szanowni Państwo zaczęli już przywykać do myśli, że niedługo ds.blog przestanie być regularnie uzupełniany.
nie przywykniemy!
za nic!
no nie żartuj tak sobie brutalnie
Stanowczo protestuję. Stanowczo.
ja tez stanowczo!!!!!!!!!!!!!!