Co komu zawdzięczamy

Na drugim roku studiów miałam przedmiot – powiedzmy naukę staroislandzkiego dla uproszczenia narracji. Ujrzawszy podręcznik do przedmiotu oświadczyłam „łeee, ja to się tego nie będę uczyć” dając tym samym dowód wyjątkowej głupoty. To zdecydowanie była najgłupsza rzecz jaką w życiu zrobiłam i do dziś nie mam zielonego pojęcia dlaczego. To że miałam 19 lat, też mnie nie tłumaczy. Jak już powiedziałam, tak byłam konsekwentna, bo tego to mi nigdy nie brakowało. Nie uczyłam się i już. Uczyłam się innych rzeczy, z całkiem dobrymi wynikami, i wpuścili mnie na trzeci rok pod warunkiem, że równolegle do trzeciego roku zaliczę ten staroislandzki. Nie mam pojęcia, co ja sobie wtedy myślałam, i czy cokolwiek, ale twardo nie miałam zamiaru staroislandzkiego dotykać nawet kijem. Poszłam na trzeci rok i bardzo się zdziwiłam, ponieważ się okazało, że jest… kontynuacja, mianowicie (powiedzmy) studiowanie eposów po staroislandzku, a na zaliczenie trzeba napisać fragment własnego eposu. Zamiast się wziąć do roboty i nadrobić zaległości, załamałam się już ostatecznie, na eposy przestałam chodzić i widmo wyrzucenia ze studiów (które skądinąd naprawdę lubiłam) zamajaczyło w bliskiej przyszłości. Zbliżał się koniec semestru.

I tu na scenę wkracza moja ówczesna przyjaciółka, studiująca oprócz staroislandzkiego jeszcze drugi fakultet, bardzo pracowita dziewczyna. Ona otóż zapytała o co mi właściwie chodzi, a gdy nie udzieliłam jej odpowiedzi, zaciągnęła mnie siłą do prowadzącego ćwiczenia z eposów i zaproponowała mu układ „jak ds napisze ten swój epos, to niech jej pan zaliczy ten semestr mimo braku aktywności na zajęciach”. Facet powinien był zapytać, czy adwokata sobie wynajęłam, ale chyba go jej tupet zaskoczył. Dobrze wiedział, że ja w ćwiczeniach nie uczestniczę, wiedział też że do terminu zaliczenia zostały 2 tygodnie i że to się nie da zrobić – pewnie dlatego się zgodził, unosząc z powątpiewaniem brew. Chyba ta brew mnie ruszyła, oraz fakt, że to było niemożliwe do zrobienia. Natychmiast złapałam za podręcznik do staroislandzkiego, przez następne dwa tygodnie nie jadłam i nie spałam, pisząc z zapałem epos. Był gotowy w terminie i nawet dostałam dobrą ocenę, mimo niedowierzania prowadzącego. Ja zaś zdążyłam w ciągu tego czasu bardzo polubić staroislandzki. Potem poszłam zaliczać przedmiot z drugiego roku, powiedziałam prowadzącemu „wie pan, ja byłam głupia i nie chciałam się uczyć, ale ja już zmądrzałam, umiem i lubię, może mi pan wpisać zaliczenie?” – nie uwierzył mi i sprawdził, ale to oczywiście była bułka z masłem po napisaniu eposu. I tak dzięki mojej przyjaciółce zostałam na studiach, z czego jestem bardzo zadowolona. Gdyby nie ona, prawdopodobnie to by się zupełnie inaczej skończyło i byłabym dziś całkiem gdzie indziej. Skutecznie w każdym razie mnie to wyleczyło z mówienia „nie, bo nie” oraz „nie, bo ja na pewno nie dam rady”, i przekonało że czasem warto kogoś do czegoś zmusić dla jego dobra.

Mają Państwo kogoś, komu bardzo dużo zawdzięczają w życiu? Wybór takiej, a nie innej ścieżki życiowej? Pomoc w sytuacji bez wyjścia? Czy wszystko zawsze tylko własnym sumptem?

37 thoughts on “Co komu zawdzięczamy

  1. Ja niestety wszystko sobie, wyrwane czasem zębami. Z sytuacjami bez wyjścia zostawałam zazwyczaj sama, a o ścieżce życiowej w głównej mierze zadecydował przypadek.

    ale co nas nie zabije to nas wzmocni 🙂

  2. Wsparcie duchowe zupełnie z niespodziewanej strony przy okazji starocerkiewnosłowiańskiego. Z podobną groźbą konca studiów i warunkiem 🙂

    Troche wcześniej zabrakło mi kogos takiego, trochę żałuję. Więcej niz trochę własciwie.
    Ogólnie – zawsze sama.

  3. Ja mam 🙂 Jakiś czas temu dużo o tym myślałam i nawet napisałam do tego kogoś maila po wielu latach. Bo to była dokładnia taka rzecz w moim życiu, że gdyby nie ona to nie byłabym tym kim jestem i gdzie jestem. W bardzo ogolnikowym skrócie 30 letni obcy mężczyzna dał pracę 20-latce kompletnie bez doświadczenia. Wszystko co umiem zawdzięczam Jemu 🙂

  4. Zupelnie przypadkowy czlowiek pokierowal wyborem mojej sciezki zawodowej. Rzecz sie dziala w Stanach, a facet byl z Indii. Poznalam go przez kolezanke, wlasnie konczyl studia magisterskie laczace informatyke z zarzadzaniem. Dzieki niemu kierunkiem sie zainteresowalam, a facet bezinteresownie przedstawil mnie dziekanowi. Zanim mogli mnie przyjac na magisterskie, musialam najpierw skonczyc studia dwuletnie, ale warto bylo. Dzieki temu czlowiekowi skonczylam dobry kierunek, ktory zapewnia mi dobra i ciekawa prace. Zycie jest pelne niespodzianek :).

  5. Czytając notkę, też od razu pomyślałam o scs ( starocerkiewnosłowiański) postrachu filologii polskiej i pewno innych słowiańskich. Często był przyczyną odsiewu po I roku kiedyś, a nie wiem, jak teraz?Na szczęście żadnego eposu nie przyszło mi pisać w tym języku i było – minęło, ale… takim zwrotem rozśmieszałam potem moje dzieci, cytuję: ” na stolcu nagłego spadnienia nie siedział jest” ( trochę się boję, czy dobrze zapamiętałam i może ktoś poprawi – ewentualnie…?)

  6. Spotkalam wielu ludzi pelnych dobrej woli, zupelnie bezinteresownych. Niestety, nie potrafie korzystac z dobrych rad.
    Zawsze robie po swojemu.O efektach lepiej zmilcze.

  7. Piszę jeszcze raz, bo mój poprzedni głos był nieco obok głównego wątku.
    W dużej mierze kierunek moich studiów był sugestią polonistki z liceum,bo w moich niemądrych marzeniach przewijało się – a to aktorstwo (z motyką na słońce!), a to dziennikarstwo
    ( trudno dostępne także ).Ale jednak decyzja w końcu moja i chyba wszystkie poważne – życiowe także własne, czasami trochę z drobną pomocą doradczą bliskich.

  8. nec, proszę bardzo 🙂

    shent, a to nieprawda jest z tym że wzmocni, niestety.

    Sze, a to ładne z tym starocerkiewnosłowiańskim 🙂

    ikar, odpisał?

    AnetaCuse, ale to jednak trochę przypadek, że na niego wpadłaś. czy namówił Cię na kierunek?

    Kwoka, nie był to naprawdę scs ani epos, to tylko wydumany przykład 🙂

    d_l, ale w moim przypadku to nie była dobra rada. ona mnie tam zaciągnęła praktycznie siłą nie pytając o zdanie. gdyby spytała to ja bym protestowała 😉 gdyby mi coś radziła, też bym nie skorzystała.

  9. ds@ Tak, to byl zupelny przypadek. Nie namawial mnie bezposrednio, ale zachecil opowiesciami o szerokich mozliwosciach po takich studiach.

  10. ciężko mi przyjąć do wiadomości,że duży wpływ na to gdzie jestem i co robię miały osoby, których szczerze nie znoszę.
    jedną z nich był nasz wychowawca z liceum – na początku czwartej klasy zaprosił psychologa, który zrobił nam testy; z testów wyszło, że umiejętnośći i zainteresowania nie pokrywają się zupełnie z kierunkiem studiów, które zamierzałam podjąć…dało mi to do myślenia
    i wybrałam inne, jak mu o tym obwieściłam razem z oświadczeniem, że w takim razie muszę zdać mature z matmy zaczął się mocno śmiać – nie musze pisać jak mnie ten śmiech zdopingował na zasadzie „nu pagadi”
    to była dobra droga, mimo, ze facet pozostał glizdą do dziś

  11. O Chryste, od razu myślę o mojej matematyczce z siódmej klasy… jak się na mnie wydarła przy wszystkich, że musi mi postawić 4- na koniec pierwszego semestru, podczas gdy stać mnie na więcej. Zrobiła mi taką siarę, że postanowiłam sobie, iż popamięta.
    Dzięki niej miałam do końca podstawówki piątkę i później z łatwością zaliczałam matematykę w mat-fizie u bardzo wymagającego profesora, matematyka-pasjonata (6 godzin tygodniowo/4 lata).
    A do mat-fizu trafiłam też na zasadzie „jak zdałaś egzamin wstępny na piątkę, to albo ta klasa, albo zabieraj papiery ze szkoły, nie ma już miejsca w klasach ogólnych”.

    🙂

  12. moja promotorka… miała dla mnie całe pokłady serca i cierpliwości [więcej niż moja rodzina], i walczyła o mnie jak mogła po rozstaniu z narzeczonym i trwającym ponad rok leczeniu. Potrafiłam wtedy od poranku aż do wieczora tłuc gry na kurniku i słuchać muzyki, było mi wszystko jedno. Obroniłam się rok po czasie napisawszy świetną pracę i dziś kwitnę, ale kiedy było trzeba to ona mnie stawiała na nogi.

  13. uaktualnienie: leczenie i narzeczony to oczywiście dwie osobne sprawy, ze sobą nie związane [choć ponoć to na tle nerwowym było, więc może – nie będę sie upierać]

  14. Ja taka zosia-samosia wymiękam w sprawach techniki samochodowej. Paraliż, uraz sprzed wielu lat, gdy trafiłam raz i drugi na przegląd do -powiedzmy- popaprańca/ szowinisty.
    Samochód ma jednak to do siebie, że czasem zawodzi lub pieczątek trzeba. I gdy dopada mnie auto-problem i od razu niemoc, gdy nie mogę liczyć na drogiego małżonka, to mam taką osobę- kumpla, który mi dwa razy w b krytycznej sprawie dodał przez telefon otuchy, udzielił konkretnej rady. Potem pochwalił. Wiem, daje do myślenia, ale wdzięczna mu jestem bardzo.

  15. Starszy brat nauczył mnie czytać, gdy miałam pięć lat. Dzięki temu nieciekawe środowisko nie miało na mnie tak dużego wpływu, potężny wpływ zaczęły mieć książki.

  16. Ja, jako uparty i introwertyczny Ptak bez auorytetów, od zawsze robię co chcę i kiepsko na tym wychodzę. ;-/

  17. Dwóm moim wykładowcom zawdzięczam, że nie przerwałam studiów i je skończyłam pomimo pracy w obcym kraju. Zresztą dzięki tym wspaniałym ludziom praca w liceum była przyjemnością i na pewno uczyłabym dalej gdyby nie płace w szkolnicwie. Mojej ukochanej siostrze która najchetniej przychyliłaby mi połowę swojego konta, mobilizację do niezależności finansowej i spokój bo ona rozumie, kiedy odrzucam jej pomysł sprezentowania mi samochodu, ja na ten samochód chcę sama zarobić ewentualnie pożyczyć. Swojemu cudownemu koledze z pracy, który mnie wszystkiego nauczył to, że szefostwo nie chciało słyszeć o moim odejściu, chociaż po chorobie nie moge robić mnóstwa rzeczy które do tej pory robiłam i jest to dla nich ewidenty problem. A pewnemu Albańczykowi to że zamienił moje życie w skrzyżowanie tandetnej opery mydlanej z serialem sensacyjnym i w zwiazku z tym parę zachowań typu obsesyjne bronienie swojej prywatności w sieci. Oj widzę, że znów wchodzę na jakieś malo ciekawe bałkańskie klimaty, a notka ewidentnie była o sprawach zawodowo -edukacyjnych. Koncząc dodam tylko, że pewnej mądrej Polce, której nigdy nie spotkałam zawdzięczam swojego bloga. Ona w Paryżu mieszka, ta Polka jedna:)

  18. Tak myślę i myślę, życiorys przewijam jak topielec, ale nie.
    Nie było takiej jednej silnej historii. Wszystkie zakręty zależały ode mnie, choć wiadomo że ważne są, pozornie nie znaczące, szczegóły.

  19. I ja sie usmiechnęłam 🙂

    Dobrze wychodzę słuchaniu swojej intuicji. Ale wtedy byłam dzieciakiem jeszcze, intuicja była na wagarach, korciło dorosłe życie.
    Wszystkie głupie kroki w zyciu podjęłam za namową/radą innych.

  20. Ciekawe, że niektórzy ludzie myślą, że są Panami własnego życia i losu. Nie neguję, ale fascynuje mnie ten rodzaj myślenia. Z jakiegoś powodu życie jawi mi się jako pasmo przypadków, z owszem, kluczowymi momentami, w których jednak musiałam powiedzieć „tak” albo „nie” i tu bardziej kierowałam się intuacją, niż świadomym działaniem, ale jednak nie posiadam pewności, że cokolwiek ode mnie zależy, raczej scenariusz pisze komiczny demiurg, nawet jeśli do końca mi się to nie podoba. Ot takie sobotnie przemyślenia mnie dopadły… :))))

  21. Ikar, stwierdzenie, że jest się panem swego losu, a stwierdzenie, że się nie odczuwa świadomie czyjegoś wpływu na nasze życie to dwa różne stwierdzenia.

  22. Ty, nielocie, napisałaś „że zawsze robisz co chcesz”, a Malgoska „że wszystkie zakręty zawsze zależały od niej”. Pewnie bardziej odniosłam się do małgośki… może nawet z jakiegos rodzaju zazdrością 🙂

    Ja chyba nie robię tego co chcę :), a zakręty nie zależą ode mnie – stąd też pojawił się mój rodzaj „zamyślenia”.

    Zgodzę się też, że sformułowanie „że się nie odczuwa świadomie czyjegoś wpływu na nasze życie” jest proste do zweryfikowania, ale moja poniższa wypowiedź lekko odbiegła od wątku głównego, co daje raczej nauczkę by zamknąć swój ikarzy dziub i nie kłapac nim po próżnicy 😀

    No i napisałam „KOMICZNY demiurg” a miał być „kosmiczny” – jaka ładna freudowska pomyłka ::::)

  23. Nikt nie jest panem swojego losu, od tego zacznijmy. Głupiego kataru nie zwalczę, a dopiero los 😉
    Zakręty, które należały do mnie to na przykład: wyprowadzenie się z domu, podjęcie decyzji: to ten facet na innego nie czekam, albo teraz zaraz kupuję mieszkanie mimo, że nie mam grosza przy duszy.
    Słucham intuicji, która mnie rzadko zawodzi, a nie ludzi którzy czasem mają swój cel w „dobrych radach” 😉

  24. OMG wyszlo na to, ze najwiecej to akurat zawdzieczam mojemu Owczesnemu, bo to On sie uparl zeby wyjechac do Stanow, ja sie upieralam zeby gdzies do Europy. Teraz z perspektywy czasu i doswiadczen innych emigrantow widze, ze mial racje. Zaden kraj Europy nie jest tak otwarty dla innych nacji jak Stany. Wszedzie w Europie imigranci sie czuja troche obco, tutaj jestem u siebie.
    A przeciez to powazna decyzja zyciowa. Czy ja mam napisac list dziekczynny?

  25. Tak.
    Smutnemu wydarzeniu jakim był detoks mojej mamy zawdzięczam to, że jestem tu gdzie dziś jestem, nie żyję z mężczyzną ala mój tata i nie powtórzyłam jej losu.
    Bo dzięki temu, że pękło i trafiła do szpitala w „jej sprawie” poszłam do psychologa i … wiele się dowiedziałam o sobie.

  26. miss, a to ciekawe, że właśnie tak na przekór im zrobiłaś 🙂 może tak nawet łatwiej niż iść za dobrą radą…

    girri, no tak, to trochę mechanizm jak u miss 😉 a przydał Ci się ten matfiz w życiu? 😉

    JM, pięknie, miałaś dużo szczęścia, że na nią trafiłaś.

    inn, paraliż przełam, nie wszyscy są tacy szowiniści. choć prawda, że często. dobrze że masz kumpla.

    tootik, uroczo 🙂

    nielot (i d_l), kiedy ja też uparta i introwertyczna i nikogo nie słucham. ona była upartsza ode mnie, ta koleżanka 😉

    Kamenari, to jeszcze niech ta polka sprawi, że będziesz więcej i częściej pisać na blogu 😉

    małgośka, oczywiście ważne szczegóły, ale jak nie masz historii to trudno. może jeszcze kiedyś 🙂

    Sze, hyhy, to ja nie. za głupie jestem odpowiedzialna sama 😉

    ikar, nie sądzę żeby wśród MOICH (;) ) komentujących ktoś poważnie tak myślał, ale bardzo ładnie to ujęłaś. a już „komiczny demiurg” cudny, chyba sobie go zapamiętam.

    stardust, masz napisać 😉

  27. aga, dzięki, ale to znowu był splot wydarzeń, a nie konkretna osoba która coś zrobiła dla Ciebie…

    ***
    mało tych konkretnych osób w sumie. smutne to trochę, ale budujące że jednak tylu nauczycieli Państwo wymieniają.

  28. hm.
    na pewno rodzice,ale to taki ograny typ;).
    Moja ciotka,ta szalona.Za jej radą zmieniłam kierunek studiów i miasto i poznałam X-mena:).
    No i mój facet,X-men właśnie.Nie raz i nie dwa dawał mi popalić mówiąc NIE MA RZECZY NIEMOŻLIWCYH i wręcz zmuszał do pewnych działań.

  29. sporo zawdzięczam sobie, ale to jaka jestem sądzę, że zawdzięczam przede wszystkim Rodzicom. Dorastałam z Eks-em i miał na mnie ogromny wpływ – zawodowo jestem gdzie jestem głównie dzięki Niemu. no i w Warszawie też. zdarzało się że zupelnie obcy ludzie mi pomagali – np znajdowali pracę (pierwszą znalazł mi gość zapytany na ulicy o drogę – od tej drogi wyladowaliśmy na kawie – na kawie wziął mój życiorys co go wtedy nosiłam przy sobie – za trzy dni zadzwonili a ja szłam na rozmowę nie mając pojęcia na jakie stanowisko 😉 i całe mnóstwo takich innych przypadków mnie spotykało. nie raz, nie dwa. Ale żeby ktoś gdzieś kiedyś na siłę tak wbrew absolutnie mojej woli – to nie. przynajmniej nie pamiętam 😉

  30. Jak sie dobrze zastanowie to wychodzi, ze nic nikomu nie zawdzieczam w sensie pozytywnym – moze matce to, ze mnie urodzila i nie pozwolila zdechnac z glodu.

    Cala reszta to raczej przyczynila sie negatywnie, jesli juz.

  31. No ja sie od odpowiedzialności za głupie nie uchylam. Tylko, wiem że te głupie kroki robiłam, bo dałam się namówić. Gdybym posłuchała siebie – nie zrobiłabym tego i uniknęła wielu przygód.

  32. Mam, mam parę osób, którym niespodziewanie dużo zawdzięczam. Pamiętam o tym. To niespodziewanie, to dlatego, że były to osoby, których nawet o pomoc nie prosiłam, znajome po prostu, które zorientowały się. że pomoc potrzebna. I została udzielona, skutecznie. Ale rodzina – niestety nie. Tu po mnie sie spodziewają.

  33. tuv, spt, nadrabiacie za resztę :).

    Nina, może nie jest jednak aż tak źle..?

    Sze, ale bez tych przygód byłoby na pewno NUDNO 😉

    Beem , chyba najczęściej jest właśnie niespodziewanie. i wcale nie z tej strony na którą człowiek ewentualnie liczył..

  34. ds: wiesz, to zalezy od tego, co rozumiemy przez „zawdzieczam”.

    Jesli cos, co ktos zrobil dla mnie z pobudek pozytywnych, bo chcial mi pomoc i zmienilo to moje zycie – to nie.

    Owszem, moge powiedziec, ze „gdyby nie eks nie byloby mnie tu gdzie jestem” – ale co to znaczy? Tak, przyjechalam do USA dla niego i wyszlam za maz, ale nastepne lata byly katorga i meczeniem sie, dopoki sie nie rozwiodlam z nim.
    Jakie mial intencje? Coz. jego przeprowadzka do Polski nie wchodzila w gre…

    Matka? Niby mi ciagle powtarzala, ze musze sie ksztalcic, ale jak poszlam na studia z wlasnego wyboru, to nie mogla przezyc przez nastepne piec lat i uczynila mi z zycia pieklo.

    I tak dalej, i tak dalej. Owszem, przyjaciele pomagali mi w krytycznych chwilach w zyciu, ale nie wplynelo to jakos drastycznie na zmiane czegokolwiek…no moze poza jedna przyjaciolka ktora pilnowala mnie po zalamaniu nerwowym, gdyby nie ona bardzo mozliwe ze wyskoczylabym z okna z dziesiatego piętra.
    No, przynajmniej jedna osoba 🙂

Dodaj odpowiedź do Kwoka na Dolinie Anuluj pisanie odpowiedzi