We wtorek koło 11 spojrzałam na komórkę i ze zdumieniem odkryłam, że nie
mam zasięgu. Zapytałam otoczenie, czy mają w Orange zasięg, mieli.
Wyłączyłam i włączyłam telefon, zasięgu nie było nadal. Poszukałam sieci
ręcznie, widoczne były wszystkie trzy, ale po próbie połączenia z
Orange dostałam informację „odmowa dostępu”. Ki czort? Na stronach
Orange, gdzie zaczęłam szukać informacji, wyskoczyło mi okienko
proponujące rozmowę z konsultantem przez czat, kliknęłam więc w nie
radośnie i sprecyzowałam przez czat problem
– Dzień dobry, mam kartę prepaid, numer taki-i-taki, nie mam zasięgu.
– Dzień dobry, nazywam się taka-i-taka, jestem konsultantem, czy mam
przyjemność z panem czy panią, życzę dobrego roku, dobrego trawienia,
miłego dnia, chętnie we wszystkim pomogę – dostałam w odpowiedzi
pięciolinijkowy elaborat. Zgrzytnęłam zębami, bo mam konkretny problem, a
nie chcę sobie tylko miło pogadać, ale to w końcu Francja.
Przedstawiłam się.
– Będę się osobiście zajmować pani problemem – zapewniła mnie solennie osoba po drugiej stronie – a o co chodzi?
Powtórzyłam to, od czego zaczęłam.
– Proszę podać numer telefonu – zażądała konsultantka.
Podałam (ponownie).
– Niestety nie mogę pani pomóc przez czat, proszę dzwonić na numer xxxx –
odparła i się błyskawicznie rozłączyła powodując zamknięcie okienka,
ale ja zapamiętuję numery odruchowo. Przynajmniej te krótkie.
Poszłam dzwonić. Po losowym wybraniu spośród miliona interesujących
opcji, z których żadna nie przystawała do mojej sytuacji, połączyłam się
z konsultantem i stwierdziłam, że zasięgu nie mam, sieć odmawia
dostępu.
– Aha, czyli nie może pani wysyłać smsów? – upewnił się konsultant.
– Nic nie mogę, nie mam połączenia z siecią.
– Aha, czyli nie może pani dzwonić? – drążył dalej konsultant.
– Nic nie mogę, sieć mówi, że odmawia mi dostępu!
– Numer proszę – ucieszył się pan.
Podałam.
– Nazwisko proszę.
Podałam.
– Adres.
Podałam.
– A ja tu mam inny adres – zatroskał się pan.
– Tak, przeprowadziłam się niedawno – zeznałam zgodnie z prawdą.
– Ale pani jest na pewno panią ds? – konsultant wspiął się na wyżyny podejrzliwości.
– Niech pan zadzwoni na pocztę głosową, to się pan sam przekona –
uznałam, że mój akcent mógłaby podrobić chyba tylko bardzo dobra
aktorka.
– Nie, nie, nie będę dzwonił – wycofał się pan. – Niech mi pani przeliteruje ten nowy adres.
Przeliterowałam samą końcówkę, bo pisownia francuska jest niezwykle
podstępna, jeśli o końcówki chodzi, ale okazało się, że pan potrzebował
literowania od początku. Wyjaśnienie wszystkiego zajęło nam dłuższą
chwilę.
– To od kiedy nie ma pani zasięgu?
Po długiej dyskusji na temat od kiedy, i czy na pewno koledzy mają, i
czy jestem pewna, że nie mogę wysłać smsa, i czy włączyłam już i
wyłączyłam telefon, i gdzie właściwie jestem, i czy aby we Francji, i
czy miałam tam zasięg przedtem, i czy na pewno umiem się posługiwać
telefonem, pan w końcu obiecał mnie połączyć z serwisem technicznym. Po
czym przez kwadrans przekonywał mnie o wyższości abonamentu nad kartą
prepaid. Jednak ostatecznie przełączył mnie do pani, która przedstawiła
się jako serwis techniczny.
Przeszłyśmy całą procedurę od początku, może tylko z pominięciem
podawania adresu. Pani trzykrotnie kazała mi czekać, coś w tym czasie
sprawdzając, kazała mi włączyć i wyłączyć telefon, po czym
entuzjastycznie oznajmiła, że faktycznie jest błąd po ich stronie i
naprawią go w ciągu pięciu dni.
– PIĘCIU DNI?! – powtórzyłam z niedowierzaniem, przekonana, że źle usłyszałam.
– No, tak jest w regulaminie – zaczęła się sumitować pani – ale my się
staramy szybciej, może jutro, może pojutrze, do pięciu dni w każdym
razie na pewno.
Podziękowałam i poszłam sobie, nie wiem czy bardziej zdegustowana, czy zadowolona, że problem się jakoś wyjaśnił.
Po kwadransie zadzwonił telefon na moim biurku.
– Dzień dobry, tu serwis Orange, wie pani co, my pani po prostu wymienimy kartę SIM – usłyszałam.
Obiecali ją wysłać pocztą na nowy adres. To czekam.