Nie pojmuję, jak ja czytałam swego czasu „Nie licząc psa” Connie Willis, pamiętałam bowiem tylko, że mi się podobało, że było o podróży w czasie do epoki wiktoriańskiej, i to mniej więcej wszystko. Zuzanka mi przypomniała, że mogłabym i chciałabym przeczytać to ponownie, co uczyniłam z wielką radością, oraz z równie wielkim zdumieniem odkrywając, że zupełnie nie pamiętam roli, jaką odgrywa tu kot, ani kamerdyner. Gorzej, dziesięć lat temu od razu wiedziałam, na czym polega misja Fincha, a tym razem nie. To jest właśnie starzenie się, tak? I czy to znaczy, że za dziesięć lat znowu ją przeczytam z tą samą niepamięcią? W sumie mogę, bo jest przezabawna, urocza, świetnie napisana. Właściwie to „Księgę sądu ostatecznego” też pamiętam mgliście. Bardzo mgliście.