W sobotę siedząc w domu usłyszałam dziwny i niepokojący hałas. Poszłam się rozglądać po domu, i już mi się zdawało, że jednak nie mnie dotyczył, kiedy odkryłam, że niestety tak. Szyba w oknie dziecinnego była rozbita. Na szczęście tylko zewnętrzna. Sądząc po śladzie, piłką, czego spodziewałam się właściwie od kiedy tu mieszkam, bo dzieciaki namiętnie pod oknami grywają w piłkę. Oczywiście teraz żywej duszy tam nie było. Nie byłam pewna, czy ubezpieczenie obejmuje takie zdarzenia, a kontrakt niewątpliwie gdzieś mam, skrzętnie schowany. Gdzieś. Wrzuciłam w google hasło „szklarz”, żeby zobaczyć, z jaką kwotą przyjdzie mi się w najgorszym razie rozstać. Miła panienka w telefonie rzekła 500, i że za godzinę ktoś przyjdzie na rekonesans. Przyszedł, pocmokał, stwierdził, że to podwójna szyba, a nawet potrójna (!), bezpieczna, cuda wianki i holajza, przystąpił do pisania wyceny, która kończyła się kwotą 1096. Pobladłam, ale przyjęłam do wiadomości, że takie są ceny, w końcu nie miałam podstaw, żeby sądzić coś innego. Facet rzucił się do przekonywania mnie, że ubezpieczenie na pewno mi zwróci, oni mają doświadczenie, pracują ze wszystkimi ubezpieczalniami, mają podpisane z nimi umowy, zawsze zwracają, mam się niczym nie przejmować, on wszystko załatwi, nie zapłacę nawet franszyzy, mam nic nigdzie nie wysyłać, on załatwi, on wyśle, umówiliśmy się na poniedziałek.
W poniedziałek wysłałam zgłoszenie szkody do ubezpieczenia. Nie minęła godzina, dzwoni pani.
– Skąd pani tę kwotę wytrzasnęła?!
– Z wyceny szklarza- rzekłam zgodnie z prawdą.
– Ależ to o wiele za dużo, my musimy mieć dokładną wycenę i wyślemy eksperta!
– Ale oni mi mają dziś naprawić… – zgłupiałam.
– To niech pani odwoła, i wyśle wycenę!
Co czynić, przefaksowałam wycenę i dzwonię odwołać naprawę. Facet na mnie naskoczył, że ale jak to, oni już wycięli szybę (!) i mieli dziś wstawiać. Rzekłam spokojnie, że tylko to odkładamy na chwilę, aż ubezpieczenie przemyśli. I tu facet zaczął mi opowiadać, że może przecież zejść z ceny, że to nie problem. Aha. Zadzwoniłam kontrolnie do innego szklarza. 800, ale z oczekiwaniem 3 tygodnie. Zadzwoniłam do trzeciego. 600 i zabierają mi całe okno na 24 godziny. Całe okno. Nie miałam cierpliwości na czwartego, zadzwoniłam do ubezpieczenia, które obejrzało wycenę, i orzekło, że zwrócą 600. Zadzwoniłam do pierwszego szklarza, i zostawiłam wiadomość z tą kwotą; za chwilę oddzwonił, że się zgadza.
Przyszedł chłopek roztropek z szybą pod pachą. Zamontował. Z kwadrans mu to zajęło. Siadł do pisania faktury.
– To było w końcu ustalone 800, tak? – spodziewałam się tego jak kaca po nadużyciu.
– SZEŚĆSET – powiedziałam wielkimi literami.
Napisał, podpisałam, dałam czek. Spodziewałam się jeszcze czegoś, i nadeszło.
– Bo ja muszę zabrać tę szybę, względy bezpieczeństwa…
– Nie musi pan, ΜĄŻ się tym zajmie, ma akurat w pracy specjalny pojemnik na tego typu odpadki – nawet nie mrugnęłam okiem.
– No nie wiem, ja muszę, to obowiązek, ja muszę, mnie nie pozwolą, ukarzą, to ja zadzwonię do szefa!
– Proszę uprzejmie.
Z kamienną twarzą wysłuchałam rozmowy, która miała nader przewidywalny przebieg.
– Ale ja muszę!
– To proszę, niech pan zabiera.
– 50 euro dla déchetterie! – ucieszył się chłopek roztropek.
– Już piszę czek – złapałam za długopis.
– Nie nie, déchetterie nie bierze czeków, musi być gotówką!
– Nie mam 50 gotówką – wyjątkowo powiedziałam prawdę.
– To niech pani wyjmie z bankomatu!
– Nie mam karty, MĄŻ ma, będzie wieczorem, niech pan przyjedzie wieczorem.
– Ale ja muszę teraz zabrać, nie mogę w żadnym wypadku zostawić tutaj, bezpieczeństwo, muszę, obowiązek, szef będzie na mnie krzyczał – w to ostatnie akurat nie wątpiłam.
– To proszę zabierać – zgodziłam się ze szczerym polskim uśmiechem.
– Ale 50, ja muszę, bezpieczeństwo, obowiązek, szef, naprawdę pani nie ma gotówki, ale jak to, szef mnie skrzyczy…
– Spokojnie, nikt się nie dowie, gwarantuję to panu, ja przecież nikomu nie powiem – uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i odprowadziłam kupkę nieszczęścia do drzwi.
Mam niesmak.