Zdobywam zamek

Kiedy szukałam audiobooka na drogę wakacyjną, polecono mi „Zdobywam zamek” Dodie Smith. Nie znalazłam tego w postaci audio, ale szukając nabrałam takiego apetytu na lekturę, że zapodałam sobie ebooka, po angielsku („I Capture the Castle”), żeby mieć chociaż jakiś cień usprawiedliwienia, że czytam takie romansidła dla nastolatek, i one nawet nie są napisane przez Austen. Nie, ale prawie, a w zasadzie nie wiem, czy nie lepsze.

To byłaby istotnie błaha historia typu „chyba go kocham, ale może jednak nie jego” ze swadą opowiadana przez siedemnastoletnią Cassandrę, która wraz z ojcem i starszą siostrą klepie biedę w sypiącym się zamczysku angielskim, gdyby nie parę drobiazgów. Dodie Smith (autorka poza tym „101 dalmatyńczyków”) pisała to w latach 40 na wygnaniu w Ameryce, tęskniąc do Anglii, i tę nostalgię przelała na karty powieści w prześliczny sposób. Opisy angielskiej wsi albo Londynu są niezrównane. Oczywiście do mnie dociera to w dwójnasób, jako że znam to uczucie na co dzień, ale nawet bez takiego bagażu wynosi to książkę ponad kategorię zwykłego romansidła. Po drugie, postaci. Oprócz rewelacyjnie nakreślonego, bardzo trudnego ojca i jego niełatwej relacji z nastoletnią córką, mamy tu piękną macochę o niemożliwym imieniu Topaz, która jest muzą ówczesnych (rzecz dzieje się w latach trzydziestych) malarzy, na golasa doświadcza „komunii z naturą”, i w ogóle jest należycie ekscentryczna, ale ma przy okazji złote serce. Po trzecie, narratorka otwarcie przywołuje Austen i Bronte, oraz odkrywa mnóstwo bardzo dobrej muzyki. I po czwarte – zachwycający pomysł na książkę ojca, opisany szczegółowo dopiero pod koniec, ale warto było czekać. To spycha w cień wszystkie perypetie sercowe i „och, nie możesz go poślubić, jeśli go nie kochasz”. Żałuję okropnie, że nie było mi dane przeczytać tego, jak miałam z 15 lat. Podsuńcie, jeśli macie taką nastolatkę pod ręką (a same przeczytajcie w ukryciu).

Skomentuj