Wszystko co lśni

To bardzo ładna powieść wiktoriańska, napisana zdecydowanie współcześnie (Booker Prize 2013), z zachowaniem wszelkich reguł gatunku. Przy okazji kryminał. Rok 1866, Hokitika: mieścina poszukiwaczy złota w Nowej Zelandii. Jest trup, działki złotonośne, ponury czarny charakter, zaginione i zamienione kufry podróżne, jedna dziwka, palarnie opium, Maorys, Chińczycy, gorąca wdówka, nadpalone dokumenty, i seans spirytystyczny. Zapomniałam o czymś? A, tak: złoto, dużo złota. Oraz jeden domorosły detektyw, który ledwie przybył do Hokitika, a już wciągnięty został w wir wydarzeń. Dobra, z tym wirem to mnie mocno poniosło, akcja posuwa się bardzo ślimaczym tempem przynajmniej przez pierwszą połowę. Więcej tu gadania niż akcji, dużo więcej, plus opisy strojów i wyglądu; a jednak niepostrzeżenie w którymś momencie złapałam się na rozmyślaniu, kto w końcu zabił Wellsa.

Przypomniał mi się w trakcie lektury „Szkarłatny płatek i biały” Fabera, inna obszerna wiktoriańska powieść napisana w XXI wieku, a dziejąca się ledwie parę lat później po akcji „Wszystko co lśni”, w Londynie. Faber jest Australijczykiem, Catton Nowozelandką, może po tamtej stronie świata mają zamiłowanie do tej epoki. Poza tym obydwie powieści tłumaczył Maciej Świerkocki. W każdym razie ten, komu się podobał Faber, może chcieć czytać Catton. To nie jest lektura na współczesne czasy, nie dla miłośników szybkiej rozrywki, nie dla nas przyzwyczajonych do odpowiedzi w tej samej sekundzie, w której padło pytanie. A jednak daje dziwną satysfakcję.

Skomentuj