Moja wojna trzydziestoletnia

W drodze na wakacje słuchałam „Mojej wojny trzydziestoletniej” Magdaleny Samozwaniec, czytanej przez Irenę Kwiatkowską – i jest to mariaż doskonały. Sama lektura nie dałaby mi połowy tej radości, co wykonanie naszej genialnej aktorki, która się znakomicie wczuwa w rolę złośliwej krytyczki damsko-męskich rozgrywek. Bardzo mi to osłodziło długą jazdę po wiecznie remontowanych autostradach niemieckich.

Ten zbiór zawiera felietony przedwojenne oraz powojenne, a także słynną parodię „Na ustach grzechu”, i powieść brydżową „Wielki szlem”. Całość się zdumiewająco nie zestarzała przez te prawie sto lat. W „Wielkim szlemie”, wydanym w 1933 roku, autorka opisuje jak to w dzisiejszych czasach młode panny piją, palą, grają w brydża z mężczyznami, używają życia, i… podrywają młodych mężczyzn, którzy nie muszą się już w ogóle starać, aby zdobyć kobietę. W związku z tym jeśli chce się spotkać prawdziwego uwodziciela, należy obstawiać pięćdziesięciolatków, gdyż młodsi już tej sztuki nie posiadają. Tekst tak aktualny, że miałam opad szczęki odkrywszy, że trzydziestoletnia bohaterka spędzająca wakacje w Juracie i przegrywająca pieniądze w brydża nie ma żadnej pracy, ma za to z braku rodziców opiekuna, który jej środki materialne przysyła. Zdumiewające. Drugi szok spowodował fragment tekstu, w którym wynurzającemu się z zimnych wód Bałtyku bohaterowi zsuwa się kostium kąpielowy… z ramienia. Oczywiście wiem, jak wtedy wyglądały stroje kąpielowe, tym niemniej przez pierwszą chwilą nie mogłam zrozumieć tego, co słyszę. Poza tym nie zmieniło się nic, i nawet smartfonów z internetem wcale nie brakuje. Powieściowi mężczyźni zajęci są łupaniem w karty i nie interesują się kobietami oraz interakcjami towarzyskimi: dzisiaj się nie interesują, bo siedzą z nosem w internecie, nic nowego, powiadam.  

Skomentuj