„Na marginesie życia” Stanisław Grzesiuk

Ostatni tom trylogii Grzesiuka wydany bez skreśleń z okazji jego setnej rocznicy urodzin. Tu też te przywrócone fragmenty są pogrubione, i robi to ogromne wrażenie, mam wrażenie, że wytłuszczona jest połowa książki. Znacznie więcej niż w przypadku poprzednich. Autor ukończył pisanie w 1961, świadom, że zostało mu już niewiele czasu, i dlatego na wszystkie usunięcia się zgodził. Bardzo dobrze, że podjęto decyzję o ponownym wydaniu. Dostajemy niezwykle barwną, ogromnie przejmującą opowieść o walce z chorobą. Wydaje się, że po „Pięciu latach kacetu” trudno napisać coś równie poruszającego, a jednak Grzesiukowi się udało. Może też ze względu na to, że przy tej pierwszej mamy świadomość, że nastąpi dobre zakończenie, a w przypadku „Marginesu” wiemy, że wprost przeciwnie. Najbardziej uderza nieustanny dobry humor autora, który jest autentyczny. Nawet pisząc o rzeczach gorzkich i bolesnych Grzesiuk potrafi je skontrapunktować wygłupem czy psotą. Nie ma tu natomiast żadnego epatowania przeszłością obozową: podświadomie spodziewałam się jakichś porównań, że nawet tam tak nie cierpiał; nic podobnego, to nawet nie przychodzi autorowi na myśl.
Poprzednie wydania były bardzo wygładzone i ugrzecznione. Tu widać wyraźnie agresję bohatera, do której przyznaje się bez dumy, ale i bez fałszywego wstydu. Jest wstrząsający fragment o chorobie dziecka, zarażonego zresztą przez samego Grzesiuka, który usiłował wypierać myśl o własnej gruźlicy. Synek spędził całe lata w sanatorium, a kiedy w którymś momencie jego ojciec myśli, że nie uda się go wyleczyć, postanawia zabrać go do domu skazując na śmierć. Tak będzie lepiej niż obarczać żonę ciężarem. Na szczęście synowi ostatecznie się udało przeżyć.
Stasiek musiał być w sanatoriach absolutnie nieznośnym pacjentem, opisom dokuczliwych figli nie ma tu końca. Wielokrotnie zaznacza, że płynąca z tego zabawa wpływała dobrze na leczenie, inaczej zwariowaliby z nudów. Inni pacjenci niekoniecznie byli tego samego zdania. Jest tu też rozdział o alkoholizmie, też niezwykle żywo i szczerze napisany, choć kompozycyjnie sprawia wrażenie doklejonego do reszty. Grzesiuk twierdzi, że potem już pić przestał, nie wiem czy to cała prawda. Z wdzięcznością natomiast myślę o szczepionce na gruźlicę. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak straszliwą jest chorobą. Na zakończenie autor odnotowuje swoje uwagi na temat postrzegania gruźlików przez społeczeństwo i odwracania się od nich znajomych. Ze strachu przed zarażeniem nie pozwala im się pracować, nawet jeśli są już wyleczeni. Gruźlików już wprawdzie nie ma, są za to inne choroby, a przez pół wieku niewiele się w tej materii zmieniło.
Najbardziej żałuję tych książek, na które podobno miał pomysły, a których już napisać nie zdążył. Gdybym się kiedyś przeniosła do alternatywnej rzeczywistości, to na pewno w pierwszym odruchu sprawdziłabym, czy ich tam nie ma.

Skomentuj